Prolog
Kasia była pierwszą kobietą, która uwierzyła w mój pomysł tworzenia matczynych Plemion. Zaufała mi, choć nie mogłam pokazać jej rekomendacji poprzednich uczestniczek. Liczyło się jednak to, że jestem doświadczoną terapeutką i będę potrafiła rozpoznać początki depresji poporodowej. Miała też przeczucie, że kobiece towarzystwo pomoże jej postawić pierwsze kroki w macierzyństwie.
Tę rozmowę nagrałyśmy jesienią 2020 roku i rozesłałam ją spisaną jako pierwszy odcinek mojego newslettera Prawdziwe Historie o Macierzyństwie do kilkudziesięciu zapisanych kobiet. Wiem jednak, że zmarnowałabym jej potencjał, gdybym nie pozwoliła jej zatoczyć szerszych kręgów.
Chcę, żebyś poznała historię Kasi, ponieważ to historia, która daje nadzieję.
Nadzieję, że te najmroczniejsze zakątki naszej psychiki, o których istnieniu dowiadujesz się, kiedy chorujesz na depresję, nie muszą Cię pochłonąć bezpowrotnie. Że poznanie ich może Cię uwolnić spod ich wpływu
i pozwolić żyć pełniej niż przed chorobą.
Po nagraniu rozmowy byłam poruszona i przejęta szczerością, z jaką Kasia zdecydowała się opowiedzieć swoją historię.
***
JA: Kasiu, powiedziałabyś o sobie coś na początek? Żeby czytelniczki mogły sobie wyobrazić, kim jesteś…
KASIA: Jestem mamą prawie rocznego Tomka i mężatką od 4 lat. Zanim urodził się syn, wydawało mi się, że jestem szczęśliwą osobą… Pamiętam, swoje 30. Urodziny. Byłam w II trymestrze ciąży. Pomyślałam sobie wtedy, że mam wszystko, czego kiedykolwiek chciałam. Męża, którego kocham, i który kocha mnie. W drodze jest syn, którego już oboje kochamy nad życie. Mam stabilną sytuację i mieszkanie na kredyt (śmiech). Pracę, za którą nie przepadam, ale… jest. To była dla mnie pełnia szczęścia. Aż dziwne, że tak łatwo się to posypało…
J: Już będąc w ciąży, wiedziałaś, że jesteś w grupie ryzyka depresji poporodowej. Z tego powodu, zresztą, przykuło Twoją uwagę moje ogłoszenie o tym, że tworzę swoją pierwszą grupę wsparcia. Skąd u Ciebie ta wiedza? Kobiety zazwyczaj nie wiedzą [obecnie kobiety mają coraz większą świadomość dotyczącą czynników ryzyka depresji poporodowej, ale w tamtym czasie – w moim odczuciu – to była rzadkość].
K: Temat depresji pojawiał się już wcześniej w mojej rodzinie, choć był tematem tabu. Mama cierpiała na zaburzenia depresyjne, miała myśli samobójcze, chodziła na terapię. A ja dowiedziałam się o tym dopiero, będąc w ciąży. Po 30 latach!
Jako rodzina mieliśmy za sobą bardzo trudny rozwód moich rodziców. Podejrzewałam siebie o depresję od czasów licealnych, ale nigdy nic z tym nie zrobiłam. Bałam się ruszyć ten temat. Bałam się przyznać sama przed sobą. Aż do czasu, kiedy stało się to oczywiste, bo sama miałam myśli samobójcze.
Zaczynał się weekend… Rozmawialiśmy z Piotrem o kupnie mieszkania. Tego, w którym obecnie mieszkamy. A ja dosłownie w ciągu tej jednej rozmowy doszłam do wniosku, że życie nie ma sensu. Zdążyłam sobie już wszystko zaplanować na najbliższy poniedziałek. I to było przerażające.
J: „Wszystko” to znaczy swoją śmierć?
K: Tak szybko w to weszłam. Nie było jakichś sygnałów ostrzegawczych…
Kolejna sprawa, moja ciocia, która urodziła pół roku przede mną, już w ciąży miała depresję. Zwlekała z podjęciem leczenia. Do tego stopnia u niej się to nasiliło po porodzie, że dziecko zostało wydane ze szpitala ojcu, a ona trafiła na oddział psychiatryczny.
Po swoich doświadczeniach i znając historię cioci, zaczęłam interesować się depresją. Dowiedziałam się, że jestem w grupie ryzyka i bałam się nawrotu.
J: Jak sobie myślałaś o tym, że mogłabyś zachorować na depresję po porodzie, to czego bałaś się najbardziej?
K: Że nie sięgnę po pomoc. Pamiętałam, jak to było, gdy miałam myśli samobójcze. Jak szybko to eskalowało i stanęłam na krawędzi. Jak mi przeszło, wiedziałam, że powinnam się zgłosić na terapię, ale zwlekałam. Brakowało mi tego ostatniego punktu, żeby rzeczywiście rozpocząć leczenie. Bałam się przyznać się najbliższym, że mam jakieś problemy. Bałam się, że nie będę miała siły. Że się zablokuję.
J: Teraz się zastanawiam, czy ten scenariusz się rzeczywiście częściowo nie zrealizował?
K: Jak rozmawiałaś ze mną przed rozpoczęciem spotkań [grupy wsparcia, do której Kasia należała od września 2020], to czułam się jeszcze szczęśliwa. Czekałam na swoje upragnione dziecko. Wszystko zaczęło się sypać w trakcie naszych spotkań, gdy pojawiły się problemy z pracodawcą.
J: Właśnie, a z tego, co pamiętam, nie sygnalizowałaś tego jakoś wyraźnie…
K: W ogóle tego nie sygnalizowałam! Przez długi czas nie byłam tego świadoma. Dopiero w grudniu Piotr zaczął coś sugerować, ale zignorowałam to. W drugiej połowie grudnia zaczęłam się nieśmiało zastanawiać: „a co jeśli?”. Później ty do mnie napisałaś po którymś spotkaniu z pytaniem, czy wszystko w porządku. I pomyślałam, że skoro zauważyłaś, to coś jest na rzeczy… Od tego momentu to się rozkręciło. Druga połowa grudnia to był najgorszy czas.
J: Może czyta naszą rozmowę jakaś kobieta, która się zastanawia, co się z nią dzieje. Może odnajdzie się w twojej historii… Opowiedz, jak to przeżywałaś.
K: To był czas, kiedy miałam duże problemy z laktacją. I z pracodawcą. Byłam tak strasznie niewyspana… Nie mogłam zasnąć, nawet wtedy, gdy Tomek wreszcie zasypiał. Leżałam przez tę godzinę czy dwie jego drzemki i płakałam albo miałam „myślotok”. Wszystko się napędzało. A później eskalowało do takiego etapu wymuszonej wegetacji. Pamiętam taki dzień, kiedy chłopaki poszli na spacer, a ja przyszłam tu do sypialni składać pranie. Złożyłam jedną rzecz, położyłam się i tak mogłabym leżeć. Do końca świata. No i płakałam bez powodu. To było najgorsze. Pół biedy jak płaczę, gdy mam powód, ale jak nie mam powodu?
Pamiętam też taki poranek… Tomek już się obudził i popłakiwał. To był już ten moment, żeby podjeść do niego… a ja leżałam. Po prostu… nie czułam powodu, żeby wstać i się nim zająć.
Wiedziałam, że to, co się ze mną dzieje, ma na Tomka wpływ. Czułam się coraz gorzej i w końcu przestałabym się nim opiekować. Widziałam też, jak źle mój stan wpływa na Piotra. On miał tragiczne lęki. O mnie. O moje życie też. I to był ten punkt. To było to, czego mi brakowało przez tych kilkanaście lat, żeby rozpocząć leczenie. To nadal wzbudza emocje (ociera łzy).
J: W takim razie mam pytanie, które ktoś może uznać za szalone, zwłaszcza po tym, co opowiedziałaś. Ale uważam je za bardzo ważne dla twojej historii, a być może nie tylko twojej… Czy z tej perspektywy – osoby, która jest już w innym miejscu, bo twoje leczenie szybko zaczęło przynosić efekty – myślisz, że depresja poporodowa coś ci dała?
K: O tym samym myślałam, jak się zastanawiałam nad tą rozmową (śmiech). Tak, dużo mi dała. Rzeczywiście widzę zyski z tego, że pojawiła się po porodzie. Chorowałam od kilkunastu lat, ale gdy zobaczyłam, jaki wpływ to ma na chłopaków, to wreszcie zdecydowałam się na leczenie. Gdyby nie to, nadal miałabym takie „zjazdy”, jak miewałam. Więc to jest podstawowy zysk – wreszcie podjęłam leczenie.
J: A jakie różnice widzisz między tym, jak było wcześniej, przed ciążą, a tym, jak jest teraz ? Po ilu miesiącach terapii?
K: W terapii jestem od marca… [czyli 6-7 miesięcy] Teraz zupełnie inaczej patrzę na świat. Jestem w terapii poznawczo-behawioralnej i przez te pół roku rozpracowałyśmy moje przekonania. Zaczęłam w pewnej chwili wyłapywać i zatrzymywać swoje myśli i zachowania, które były autodestrukcyjne. Trochę udało mi się popracować nad przekonaniem o swojej nieważności.
Druga sprawa, odnowiłam relację z ojcem, z którym nie rozmawiałam przez jakieś 10 lat. Nawiązałam z nim kontakt już w ciąży, ale to było wymuszone. Od czasu kiedy zaczęłam terapię, wielokrotnie go odwiedzałam, poznałam jego nową rodzinę. I czuję się z tym komfortowo. I to jest niesamowite… Byłam w stanie przeprosić go za to, jak się zachowywałam, i dojść do tego, że nie potrzebuję jego przeprosin. Czuję, że go w pewnym sensie odzyskałam i to jest dla mnie ważne. Gdyby nie terapia, to nasz kontakt ograniczyłby się prawdopodobnie do niezręcznych rozmów. Od święta do święta.
J: Czuję, że to był wielki krok, że zbliżyłaś się do ojca. Choć wydaje się, że kobieta w tym okresie bardziej zbliża się do matki…
K: To też nastąpiło.
J: I jeśli to jest dobra, wspierająca relacja, to ona buduje w kobiecie większą pewność, że odnajdzie się w nowej roli. Ale nie można też zapominać o ojcu, bo my jednak do swojego macierzyństwa bierzemy trochę z matki i trochę z ojca. Dobrze jest, jeśli przed porodem jesteśmy w stanie się z nimi tak „wewnętrznie” pogodzić i wybaczyć im różne zaniedbania i uchybienia, których, naszym zdaniem, się dopuścili. Ważne jest, by odkryć w nich, to całe dobro, które też nam dali. Mając takie „umocowanie” w naszych rodzicach, jest nam łatwiej myśleć o sobie, że potrafimy się naszym dzieckiem dobrze zająć.
K: Tak, zobaczenie człowieka w naszym rodzicu i wybaczenie mu błędów, pozwala też wybaczyć sobie błędy wobec swojego dziecka. Te, które się już nieświadomie popełniło i jeszcze się popełni.
J: A popełnia się mnóstwo błędów (śmiech). Przecież my nie dostajemy naszych dzieci z instrukcją obsługi. Nie możemy powciskać tych przycisków, które trzeba, żeby wszystko zadziałało tak, jak ma zadziałać.
K: To też właśnie zrozumiałam dzięki terapii.
To, że ja się zmieniłam, zmieniło też relację z moją mamą. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że to szło w bardzo złym kierunku. Cokolwiek by powiedziała, przyjmowałabym to jako krytykę i pogrążała się nieciekawych stanach. Praca nad sobą pozwoliła mi lepiej ją zrozumieć. Zaczęłam zupełnie inaczej z nią rozmawiać i aktualnie mamy bardzo wspierającą relację.
Dzięki terapii zaczęłam też o tym [o depresji] rozmawiać. Z mamą, z mężem, z braćmi. Ojciec też wie. W konsekwencji moi bracia też zaczynają swoje terapie. Jak widać było pierwsze efekty, to byłam jak chodząca reklama terapii (śmiech). Ludzie idźcie na terapię, to jest cudowne! (śmiech). Dosłownie tak to wyglądało.
J: Tutaj chwilkę cię zatrzymam, żeby to podkreślić. Czasem to, że my zaczynamy u siebie jakiś proces zmian, stwarza możliwość, że to zatoczy pewne kręgi i uruchomi chęć zmian też u naszych bliskich. Oczywiście, nie jest to reguła, ale może się tak zdarzyć. Znam więcej takich historii.
K: Tak, zdecydowanie. Co jeszcze ciekawe, wtedy, kiedy zaczęliśmy dla mnie szukać lekarza, Piotr zaczął rozmawiać ze swoimi bliskimi znajomymi i okazało się, że osób z zaburzeniami depresyjnymi czy lękowymi, czy nawet z doświadczeniem depresji poporodowej jest mnóstwo. Od ludzi, których zna od lat, dostawał numery do konkretnych psychiatrów i psychologów sprawdzonych przez nich lub ich najbliższych. To były historie, o których wcześniej nie słyszał…
J: Czyli nagle się okazało, że w gronie najbliższych znajomych były już przypadki depresji poporodowej, tylko nikt o nich nie mówił?
K: Tak, dokładnie. I niejednokrotnie powtarzała się historia, że dzieci zdążyły pójść do szkoły, a kobieta dopiero teraz zaczyna leczenie. Bo dopiero teraz doszła do tego, że ma depresję poporodową.
J: W takiej sytuacji nie mówimy już o depresji poporodowej, ale nie ma to dużego znaczenia, bo depresja poporodowa różni się niczym od „zwykłej” depresji tylko tym, że zaczyna się w pierwszym roku po porodzie. Widocznie ta kobieta miała pierwszy epizod depresyjny po porodzie, a później pewnie bywało, że czuła się lepiej i znów gorzej. I tak przez wiele lat.
K: Chcę jeszcze powiedzieć, że teraz – dzięki terapii i temu, że się otworzyłam – mam bardzo głębokie relacje z najbliższymi. Czasem z bratem przez godzinę rozmawiamy i analizujemy, co pamiętamy z dzieciństwa i jak to przeżyliśmy.
I jeszcze mam jedną perełkę dla ciebie… Bałam się nawrotu myśli samobójczych. Farmakoterapia miała być czymś takim „na start”, żebym w ogóle zaczęła funkcjonować, bo ja naprawdę byłam w bardzo, bardzo złym stanie. A terapia jest rozwiązaniem bardziej długoterminowym. I rzeczywiście to wszystko zadziałało, bo wydarzyła się pewna sytuacja. Znów rozmawialiśmy z Piotrem na ważny temat, kiedy odpalił mi się mechanizm, który wtedy doprowadził do myśli samobójczych. Tylko tym razem mój umysł się nie zgodził, postawił blokadę.
J: Czyli takie wielopoziomowe leczenie zabezpieczyło cię przed tym, czego najbardziej się bałaś i co w depresji jest najbardziej niebezpieczne.
K: Moja terapeutka była ze mnie dumna. Choć nadal zdarzają się takie dni jak wczoraj, kiedy cały dzień płaczę, bo czuję, że coś się musi spieprzyć. Nie jestem ważna. Nie może być dobrze.
J: Rozumiem, że jesteś w procesie i takie pół roku w terapii to wcale nie jest dużo.
K: A i tak dużo zrobiłam.
J: Tak, ja też czuję, że efekty waszej pracy są bardzo widoczne. Pamiętam cię, jak zgłaszałaś się do grupy, i później, gdy byłaś już po porodzie i zorientowałyśmy się, że depresja cię nie ominęła. Wtedy zrobiłaś sobie przerwę od spotkań grupowych i znów spotkałyśmy się po kilku miesiącach, przed twoim powrotem do grupy. Byłaś już „inna” – na pierwszy rzut oka. Twoja twarz ożyła, a jak się uśmiechałaś, to całą sobą.
K: To prawda. Bardzo się zmieniłam, a właściwie wróciłam do tego, jak pamiętam siebie na początku liceum. Można powiedzieć, że wróciłam do siebie.
J: To był czas sprzed rozwodu rodziców?
K: Tak, to był sam początek rozwodu. Wtedy jeszcze nie miałam stanów depresyjnych. Byłam bardzo otwarta, zawsze uśmiechnięta, energiczna… Gotowa na największe szaleństwa. Potrafiliśmy wtedy ze znajomymi spontanicznie wystawić na jakimś placyku kapelusz i zrobić teatr. Teraz znów do tego wróciłam. Na spacerze z Tomkiem lecę slalomem z wózkiem, wpycham go pod górę, a później zbiegamy z górki. Albo robię mu samolocik na placu zabaw. Czasem myślę, że Piotr musi się wstydzić na spacerach z nami (śmiech).
J: Czyli paradoksalnie depresja poporodowa i podjęcie leczenia pozwoliły ci wrócić do siebie?
K: Tak, tak, wróciłam do tej osoby, którą byłam kiedyś, zanim się to wszystko zaczęło (łzy w oczach). Znów potrafię cieszyć się życiem.
Pamiętaj, że jestem po drugiej stronie!
Będzie mi bardzo miło, jeśli się podzielisz swoimi odczuciami po przeczytaniu historii Kasi. Możesz napisać komentarz albo wysłać mi wiadomość poprzez formularz. Na każdą odpowiem.